Jesteś tutaj:

Trzeba żyć w zgodzie ze sobą

879
Trzeba żyć w zgodzie ze sobą

"Granicząca z naiwnością chłopca otwartość, z jaką ofiarowuje mi swoje uczucie, oczarowuje mnie tak dalece, że tracę czujność i zakochuję się po same uszy, jego i moje!" - tak o początkach związku z Gustawem Holoubkiem w swojej książce pisze aktorka Magdalena Zawadzka. Podczas wizyty w Wyszkowie opowiedziała "Wyszkowiakowi" o jej tworzeniu i wyjątkowym związku z G. Holoubkiem.

"Wyszkowiak": - Czy pisząc książkę "Gustaw i ja" miała Pani wahania, czy pewne wątki z Państwa życia w niej zdradzać?
Magdalena Zawadzka: Napisałam tylko to, co chciałam napisać. Nasze wspólne życie to tylko jakiś wycinek naszych biografii, wszystkiego nie da się opisać i nie sądzę, żeby "wszystko" kogokolwiek interesowało. Dni są podobne do siebie. Nasze życie było dla wielu osób, również dla nas, bardzo atrakcyjne, ale nie zmienia to faktu, że było w nim więcej szarości, codzienności niż tych błysków. Wydawało mi się, że trzeba szczerze napisać to, o czym chce się napisać, a jeśli ktoś chciałby coś wiedzieć więcej i ma pretensję o to, że tego nie napisałam, to jest już jego problem, a nie mój. Zdecydowałam, że napiszę to, co czuję. Chciałam, żeby było to maksymalnie szczere, żebym nie musiała niczego udawać, zatajać, żeby to, co piszę było autentyczne. Napisałam tę książkę, żeby inni zapamiętali mojego męża, jakim był w sytuacjach, które były niedostępne dla ludzi z zewnątrz. Ci, którzy go znali choć troszeczkę bliżej wiedzieli, że ten jego stereotyp mistrza nie ma nic wspólnego z kabotyństwem, rodzajem megalomanii pseudoartysty. Wielcy ludzie są skromni. Są otwarci wobec innych.

Mówi Pani w wywiadach, że Pani mąż był człowiekiem zatopionym w codzienności, kochał życie. Pani sprawia podobne wrażenie. Czy takie nastawienie wynika z mądrości życiowej, doświadczeń, czy też człowiek z takim nastawieniem do życia się rodzi?
- Wydaje mi się, że to jednak wynika z charakteru. Jeśli trafia się na podatny grunt w postaci drugiej osoby, która jest taka sama, to nie ma wtedy żadnego konfliktu. Myślę, że ludzie rodzą się z gotowymi schematami charakterologicznymi i od dziecka do późnej starości są właściwie tacy sami, tylko mogą uzupełniać, łagodzić to, co dała im w genach natura, niektóre rzeczy się wyostrzają, ale ten schemat, z jakim człowiek się rodzi, jest gotowy. Nie można siebie przerobić na kogoś innego, bo w jakimś momencie się to wyda. Trzeba żyć w zgodzie ze sobą, nawet jeśli jest się przez to człowiekiem dla innych bardzo trudnym. Wiem, że są osoby, które znajdą się jak w korcu maku, bo właśnie kogoś takiego, trudnego, potrzebują. Uważam, że ja i mąż byliśmy we wspólnym pożyciu łatwi dla siebie przez wspólnotę charakterów, widzenia świata, poglądów, poczucia humoru, akceptowania tego, co jest.

Łatwiej chyba żyć ludziom, którzy biorą życie takim jakim jest.
- Niektórzy chcą czegoś więcej, walczą o coś więcej, są bardziej agresywni w żądaniach od życia. Nie wiem, kto ma lepiej, trudno to ocenić, to wynika z potrzeby człowieka, jeśli czegoś potrzebuje i to ma to jest szczęśliwy, nieszczęśliwi są ci, którym jest źle z samym sobą.

Czy dziś, gdy Pani stoi przed trudnymi wyborami, musi podjąć ważną decyzję, zastanawia się, co Pani mąż doradził by Pani, powiedział w danej chwili?
- Mam w głowie wspomnienia, schematy postępowania. Po latach wspólnego życia postępuję tak, jak ja czuję. Mąż mnie całe życie namawiał do tego, żebym była w zgodzie ze sobą. Jeśli czuję tę zgodę ze sobą to jest to, co on by akceptował. Nie mogę go o nic dziś zapytać i bardzo mi tego brak. Często bowiem radziliśmy się, wzajemnie się słuchaliśmy. Była między nami ogromna różnica wieku, mieliśmy inne doświadczenia. Męża interesowało, jak w danym przypadku zachowa się osoba młodsza, bo może będzie mądrzejsza, nie ma zdystansowanego poglądu, ma otwartość, entuzjazm, których człowiek starszy ma mniej.

Dobrali się Państwo, jeśli chodzi o charakter, usposobienie. Czy były jednak takie sytuacje, kiedy potrzebowali Państwo zwyczajnie od siebie odpocząć?
- Myśmy stale od siebie odpoczywali, będąc razem mieliśmy osobny tryb życia. Chodziliśmy na próby do innych teatrów, ja co innego lubiłam, czym innym się pasjonowałam. Nie siedzieliśmy sobie cały czas na plecach. To było fantastyczne. Wyjeżdżałam dużo z teatrem, występami kabaretowymi, estradowymi, mąż za bardzo nie lubił podróży, więc jak mógł je ograniczał. Myśmy się rozstawali i to było gwarantem tego, że się nie zamęczyliśmy wzajemnie i nie zanudziliśmy ze sobą.
Rozmawiała Justyna Pochmara

Źródło: "Wyszkowiak" Nr 22 z 29 maja 2012 r.